piątek, 21 grudnia 2012

Rozdział 9




Każdy chce poczuć miłość. Nie tylko w Walentynki, ale na co dzień.  Ona też chciała. O tyle, o ile poczuła ją ze strony pewnego Katalończyka, o tyle chyba nie o ten rodzaj miłości jej chodziło. Przez cały swój pobyt w pracy tego słonecznego zimowego popołudnia myślała tylko o tym czy i jak powinna przyznać się przed Juanem do błędu. Czy powinna mu wyznać, że zbłądziła? Że wczoraj w jej mieszkaniu nie było wcale Busiego, ale jego serdeczny przyjaciel. Nie chciała go stracić, a mówiąc mu o tym stawała przed takim ryzykiem. Ale musiała spróbować. Chciała o niego walczyć z czystym sumieniem. Jeśli ją naprawdę kocha  to przecież powinien jej wybaczyć. Dlatego kiedy po pracy Mata odebrał ją i zabrał na obiad postanowiła mu to wszystko wyznać. A jak nie wszystko to tylko część. Z takim zamiarem wsiadała do jego auta.
-Co to? - rzucił na jej kolana jakiś szmatławiec, w którym widniało zdjęcie jej brata podczas walentynkowej kolacji.
-Skąd to masz? - nerwowo się zaśmiała posyłając mu przelotne spojrzenie, a następnie szukając nazwy gazety.
-The Sun - rzucił dość oschle odpalając silnik swojego samochodu. - Mówiłaś, że był wczoraj u Ciebie.
Podniosła wzrok. Czuła jak jakaś niewidzialna siła zmroziła jej wszystkie członki ciała. Chciała mu powiedzieć, ale zwyczajnie się bała. Bała się, że jeśli teraz mu powie o Fabregasie ten będzie wściekły. Z drugiej strony istniało ryzyko, że żadne kłamstwo nie przejdzie jej płazem.
-Juan... - westchnęła ciężko sięgając po pas. - Możemy teraz o tym nie rozmawiać? Zjemy coś, pojedziemy do mnie i na spokojnie Ci wszystko wyjaśnię...
Podsunęła się teraz bliżej niego całując go w policzek. Zaciągnęła się jego zapachem mając nadzieję, że pozytywnie rozważy jej propozycję. Jak bardzo się przeliczyła.
-Zajedziemy po coś na wynos. - burknął skupiając swój wzrok na drodze. - A potem wrócimy do tego tematu. A wiesz czemu? Bo to były Walentynki, nasze pierwsze wspólne Walentynki.
-Juanito... - jęknęła zdrabniając jego imię i dopiero teraz uświadamiając sobie jak bardzo go zraniła. - Przepraszam. Wynagrodzę Ci to, obiecuję.
Niepewnie uśmiechnęła się, wyciągając swoją lewą dłoń do góry, a prawą kładąc na sercu. Tak bardzo chciała mu poprawić humor.



Kiedy następnego dnia wrócił do domu po treningu nie spodziewał się tak 'radosnego' powitania ze strony Danielli. Zastał ją w drzwiach z walizką. Patrzył zdziwiony to na nią, to na walizkę. Do tej pory nie mógł uwierzyć, że to dzieje się na prawdę.
-Nie mów mi, że znowu lecisz do Londynu... - przymarszczył brwi uważnie jej się przyglądając.
-Cesc, tam są moje dzieci - rzuciła z lekką pretensją rzucając mu przelotne spojrzenie, a następnie wiążąc jakąś apaszkę na swojej szyi.
-A ja jestem tutaj. - minął ją w przedpokoju rzucając swoją torbę treningową, gdzieś w kąt.
-Byłam tu dla Ciebie wczoraj - warknęła podążając za nim. - To Ty gdzieś uciekłeś. Przypomnieć Ci co robiliśmy wczoraj wieczorem?! Aha, nie przypomnę Ci, bo Ciebie nie było. Pewnie jak zwykle ganiałeś się za jakimiś gówniarami. Tak, Cesc wiem o wszystkim!
-Dani, przestań - zrobił kilka kroków w jej stronę. - Czy u mojego boku jest jakaś gówniara? Nie. A wiesz dlaczego?
Przymarszczyła brwi uważnie mu się przyglądając. Sama zastanawiała się, co jeszcze z nim robi, czemu to wszystko znosi. Co takiego jest w Cescu Fabregasie, że mimo tego jak ją traktuje, ona chce z nim być? Pokręciła przecząco głową. Nie wiedziała nadal czemu to ona jest obok niego.
-Bo mam u swojego boku najwspanialszą, najwyrozumialszą i najdojrzalszą kobietę jaką mogłem sobie wymarzyć - westchnął ciężko mijając się nieco z prawdą. Bo przecież nawet jeśli Daniella była najdojrzalszą i najwyrozumialszą kobietą, to nie była tą najwspanialszą. - I wiesz, co? To z Tobą pewnie zbuduję swoją przyszłość.
Kobieta lekko się uśmiechnęła, po czym pocałowała go w usta. Była szczęśliwa. Te kilka słów zdecydowanie ją udobruchało. Miała przy sobie swojego członka El fantastico. Osobę, do której mogła wrócić.
-Nigdy więcej nie rób mi tego, Cescu Fabregasie. - pogroziła mu palcem, po czym skierowała się do wyjścia.
-Odwiozę Cię, chociaż na ten samolot - zaśmiał się widząc jak łapie za swoją walizkę. W myślach jednak bił się ze słowami, które właśnie wypowiedział. Czy rzeczywiście jego przyszłość była zapisana jemu i tej Libance. Czy rzeczywiście jego przeznaczeniem było zostanie najpierw ojczymem, a dopiero później ojcem? Setki myśli kłębiło się w jego głowie, ale teraz nie było czasu na to, żeby je przemyśleć. Teraz był czas pożegnania z dziewczyną.





-Kto był u Ciebie?! - Juan momentalnie zatrzymał widelec z porcją swojego posiłku w powietrzu.
-Cesc - powtórzyła stanowczo, pomagając mu jednocześnie umieścić pokarm w buzi. - Chciał pogadać.
-Dlatego nie mógł spędzić Walentynek ze swoją dziewczyną? Czekaj, czy on nie ma przyjaciół w Barcelonie? - bąknął uważnie jej się przyglądając.
-Pewnie byli na randkach - teraz to ona umieściła kolejną porcję tajskiego jedzenia w swojej buzi. - Po za tym jestem pewna, że musiał załatwić coś w Londynie.
-Jeśli to coś nie nazywało się Sara Busquets... - mruknął pod nosem przenosząc swój wzrok na grający telewizor. - Czemu w ogóle przyleciał do Ciebie?
-Bo znam go pół życia! - wybuchła. Sama nie wiedziała czemu. Może zwyczajnie bała się tej rozmowy, nie chciała rozmawiać o tym, czego już i tak nie odmieni, co się stało. - I on zna mnie tyle samo. Przyjaźniliśmy się...
-Uspokój się... - spojrzał na nią zdziwiony, nie takiej reakcji spodziewał się po Sarze. - Tylko pytam.
-A ja nie chcę o tym rozmawiać... - rzuciła odstawiając swoje jedzenie na szklany stolik i kierując się do łazienki. Na prawdę nie chciała wracać do tego wieczora. Nie chciała też, żeby ta spóźniona walentynkowa randka wyglądała w ten sposób. Poczuła jak słone łzy zbierają się w jej oczach. Żałowała wszystkiego, ale przecież sam żal nie wystarczał. Wiedziała, że już na nowo będzie musiała się odciąć od niego i tego wszystkiego, co było z nim związane.


Kolejne dni mijały chłopakowi w zawrotnym tempie. Zdawało mu się, że codziennie słyszy jak koledzy z drużyny wymawiają jej imię. Kumulacja następowała podczas wizyt na klubowej siłowni, gdzie imię i nazwisko Sara Busquets padało tutaj w równie zawrotnym tempie, co połowa składu Arsenalu. Najczęstszym miejscem jego padania były jednak duet nie Gerard - Busi, a Sanchez - Afellay. Nie wiedział czemu, nie mógł wiedzieć. Za krótko był w tej drużynie. Zbyt krótko ją znał. I to własnie chyba to postawił sobie za cel: dowiedzieć się, co tych dwóch skrzydłowych miało do tej brunetki.
-Co jest? - któregoś popołudnia z rzędu Pique uważnie przyglądał się Cescowi nasłuchującemu rozmów dwójki graczy Barcelony.
-Jestem z nimi w tym klubie pół roku, a tak mało wiem. - westchnął w dalszym ciągu wbijając swój wzrok w Sancheza, który zaczynał właśnie się wygłupiać. - Czy Sara i Alexis... Między nimi coś jest, nie?
-Sara i Alexis? - zaśmiał się i momentalnie poczuł dłoń kolegi na swoich ustach. Zanim wyjaśnił mu tą relację musiał najpierw odciągnąć ze swojej twarzy jego ciepłą dłoń. - Sara i Alexis się zaprzyjaźnili. Wiesz, Chile jak tu trafił to dziwnym trafem złapał od razu dobry kontakt z Ibim. Myślę, że to przez to, że Dani przygarnął jednego i drugiego pod swoje skrzydła.
-I co ma do tego relacja Sancheza z małą Busquets? - spojrzał na niego dość ironicznym spojrzeniem.
-No wiesz Sara i Ibi spędzali dużo czasu razem. Mimo, że się rozstali to, wciąż się przyjaźnili... - Gerard nie zdołał skończyć, bowiem Cesc wszedł mu w słowo.
-Co zrobili?! - warknął trochę zbyt głośno ściągając jednocześnie na siebie wzrok wszystkich klubowych kolegów.
-Wytłumaczę Ci to po treningu - Gerard zaśmiał się pod nosem spoglądając na Sergio, który pokręcił głową i ruszył w ich stronę.


Po treningu spotkali się w domu Gerarda. Mieli w spokoju porozmawiać o relacjach na linii Sara-Ibi-Alexis. Fabregas czekał na to od kiedy tylko Pique wspomniał mu o tym, że takie coś miało miejsce, dlatego teraz siedział na kanapie w salonie wyczekując, aż obrońca rozpocznie swoją opowieść.
-Zlituj się! - zawołał do chłopaka, który aktualnie myszkował w kuchni.
-Zakochałeś się w niej czy jak? - zaśmiał się wchodząc do salonu z jakąś kanapką w dłoni.
-Nie zaczynaj - spojrzał na niego spod byka. - Po prostu mów, póki nie ma tu Leo.
-Sara i Ibi byli parą. - rzucił prosto z mostu, a widząc reakcję przyjaciela ponownie się zaśmiał. - Spokojnie, dosyć krótko. Ale wszyscy się zdziwili, że się rozstali. Sara mówiła mi, że czuła się bardziej jak przyjaciółka, która z nim czasem sypia, całuje się i trzyma za rękę. Nie zmienia to faktu, że zanim go poznała nie wiedziała jeszcze czy będzie chciała pracować z piłkarzami. Podobno to jego kontuzja podjęła za nią decyzję. Niemal codziennie widziała jak się męczy i jak chce grać. Wiesz jak to jest, jak piłkarz nie może grać prawie rok to dla niego jak najgorszy wyrok. Męczysz się bardziej siedzeniem w domu, niż tym jakbyś rzeczywiście miał trenować.
Cesc przytaknął zdecydowanym ruchem głowy. Pamiętał jak niecierpliwił się przy swojej każdej kontuzji, zawsze chciał grać. Zwłaszcza kiedy był kapitanem. Wtedy właśnie chodzenie o kulach i patrzenie na kolegów z trybun sprawiało mu ból. Wtedy zdał sobie sprawę z tego, że to jego ostatni sezon w czerwono-białym trykocie. Poczuł jakieś dziwne kłucie. Doskonale rozumiał to, co musiał czuć wtedy Ibrahim.
-No i Sara się nim zajmowała. Bardzo się wtedy zbliżyli do siebie, ale ona zaczęła się dusić. Wiedziała tylko, że chcę pracować w Barcelonie, z nim. Chciała mu jakoś ulżyć, a skoro jego kontuzja była na prawdę długosiężna to ona chciała coś z tym zrobić. Ale potem na horyzoncie pojawił się Abramowicz i Chelsea i wyjechała. Rozmawiałem z Ibim i wiem jedno: nawet jakby teraz ktoś ją skrzywdził to nie darowałby mu.
-Myślisz, że Sanchez ma coś więcej do niej? - przymarszczył brwi starając się nadać tej rozmowie jak najbardziej neutralny ton.
-Nawet jakby miał to prędzej dostałby od Ibiego niż cokolwiek od Sary. - Gerard rozłożył się teraz wygodniej w fotelu. - Wszyscy wiedzą jaki jest Alexis: ładna buźka, kupa mięśni i nic więcej. Co on miałby jej niby zaoferować?
-A Ibi? - mruknął skupiając swój wzrok na telewizorze, który własnie włączył jego przyjaciel.
-Ciepłe wakacje. - zaśmiał się. - Na pewno więcej mógł jej zaoferować niż Chile.


________________________________________________________________
Napisałam coś specjalnie dla Was tylko, dlatego, że obiecałam dodać jeszcze przed świętami. Pisałam trochę na siłę, gdyż nie lubię być nie sumienna. Przynajmniej jeśli idzie o takie kwestie. Generalnie nie jestem zadowolona z tego rozdziału, bo przecież nie można być zadowolonym z czegoś co pisało się prawie jak za karę.
W każdym bądź razie włożyłam w to cząstkę swojego serca i wyszło jak wyszło. Może tym razem bez zaskakujących scen z Sergio, bez filozoficznych rozważań narratora. Za to trochę więcej Cesca i jego niepewności, głupoty i podejrzeń. 

Co dalej? Jeśli macie do mnie jakieś pytania to chciałam Wam podsunąć możliwość zadania mi ich. Możecie pytać o wszystko. Zastrzegam jednak, że nie na wszystko muszę odpowiedzieć ;P Będę się jednak starała to robić. - Wywiader

No i z okazji zbliżających się świąt chciałam życzyć Wam wszystkiego najlepszego. Świąt pełnych miłości, zrozumienia i wszystkiego co sobie tam zamarzycie. Niechaj wena Was nie opuszcza nawet w te dni. 



(miałam dodać gifa z Matą lub Cesciem, ale to jednak Kanonierzy biją świątecznymi gifami i filmikami na głowę wszystkich innych piłkarzy)


niedziela, 9 grudnia 2012

Rozdział 8



Mogłaby tak leżeć z nim godzinami. Zatracać się w jego zapachu, głosie, dotyku. Czuć jak wspiera swój podbródek niejednokrotnie o czubek jej głowy. Każdy film z nim wydawał się być jeszcze bardziej interesujący, a każda minuta mijała jeszcze szybciej. Jeśli czujemy się dobrze w czyimś towarzystwie nazywamy go chyba bratnią duszą. Właśnie bratnią duszą był dla niej Cesc, nie mógł być jej przyjacielem, przecież tak wiele jeszcze nie wiedział. A teraz? Kiedy jasno przedstawił swoje uczucia względem jej osoby... Nie mógł już nim nigdy zostać. Siedząc z nim i śmiejąc się, niemal ze wszystkiego zapominała o tym, że była dzisiaj umówiona. Dlatego kiedy z tej sielanki wyrwał ją dźwięk dzwonka do drzwi podskoczyła ze strachu. Spotykając się z uważnym spojrzeniem Fabregasa ruszyła powitać swojego gościa. Wszystko co robiła było tamtego popołudnia impulsem. Otwierając drzwi i zastając w nich Juana, wyślizgnęła się na korytarz przywołując na swoją twarz kolejny uśmiech. Jeden z tych przeznaczonych tylko dla niego.
-Idziesz tak? - lustrował teraz swoim wzrokiem jej ubiór.
-Nie mogę, Juan - przymknęła powieki, by za chwilę ponownie spojrzeć na niego. - Źle się czuję, po za tym jest u mnie Busi. Ma jakąś pilną sprawę i przyleciał niedawno. Nie mogę go zostawić...
-Mieliśmy iść.... - Hiszpan rozpoczął swoją część dialogu, jednak dziewczyna szybko mu przerwała.
-Kolacja. Wiem, wiem. Walentynki... Ale jesteśmy dorośli, Mata. Jak nie dziś to jutro. Przełóżmy to na jutro. - spojrzała na niego z po wątpieniem  - Obiecuję jutro będę czuła się lepiej, a teraz? Pamiętasz jak ustalaliśmy, że lepiej póki co nie mówić nic mojemu bratu?
-Miałem nadzieję, że spędzimy te popołudnie razem. - zmarszczył brwi uważnie jej się przyglądając.
-Ja też - odetchnęła czując, że lada moment wszystko wymknie jej się spod kontroli. - Przepraszam...
-Weź chociaż je - wyciągnął w jej stronę bukiet czerwonych róż.
-Przynieś je jutro - odsunęła się lekko do tyłu opierając o swoje drzwi. - Nie muszą być super świeże, lokal nie musi być ekskluzywny. Wystarczy mi to, że Ty tam będziesz.




Sergio Busquets spędzał po raz pierwszy Walentynki na randce. Pokaźny bukiet kwiatów, najlepsza restauracja... Wszystko od czego dziewczynom miękły nogi i serca. Brunetka spijała mu z ręki i wydawała się być na prawdę szczęśliwa. I zapewne jeszcze długo by była gdyby nie telefon chłopaka, który rozdzwonił się w najlepsze. Łapiąc za aparat rzucił szybkie spojrzenie na wyświetlacz i literki rysujące się na kształt imienia Daniella. Zaklął pod nosem, a następnie przepraszając Cristinę uciekł na bok.
-Co jest? - warknął do słuchawki będąc niemal pewnym, że to Cesc zabrał swojej dziewczynie telefon i teraz do niego wydzwania. - Co znowu wymyśliłeś?
-Sergio? - po drugiej stronie usłyszał jednak głos dziewczyny. - Masz może pojęcie, gdzie może być Cesc?
-Nie wiem, zadzwoń do niego - rzucił dość obojętnie przyglądając się z oddali szczupłej dziewczynie.
-Dzwoniłam - ton jej głosu nie pozwolił mu jednak na dalsze podziwianie kształtów swojej randki. - Nie odbiera ode mnie nic. Teraz to już nawet wyłączył telefon.
-Cholera, Daniella są Walentynki - syknął jej do telefonu jednocześnie drapiąc się po głowie.
-No właśnie. - jej głos wydawał się być nieco pretensjonalny, jednak Busi już wiedział do czego zmierza ta rozmowa.
-Daj mi pół godziny, ale jakby Fabs wrócił w międzyczasie....
-Też zadzwonię - przerwała mu już nieco bardziej pogodnym tonem głosu.
Nie wiedział sam w co się pakuje. Ale przecież robił to już nie raz, nie raz wchodził do tej samej rzeki. Teraz plan było podobny. Zdziałać swoje, a później zmyć się na tyle szybko, by jego przyjaciel niczego się nie domyślił.




Stała opierając się o framugę drzwi prowadzących do jej sypialni i przyglądała się chłopakowi, który skupiał swój wzrok na ekranie jej laptopa. Do jej uszu dobiegały dialogi głównych bohaterek, ale w tym momencie miała ochotę tylko się do niego przytulić. Odprawiła przed chwilą Matę, sama w to nie wierzyła. Z jednej strony postąpiła karygodnie kłamiąc mu o wizycie brata i wykręcając się złym samopoczuciem, z drugiej zaś omijała zagrożenie dotyczące wyjścia na oszustkę, która spędza ten dzień z dwoma facetami naraz.
-Co jest? - nie zauważyła nawet kiedy brunet spauzował serial i zaczął jej się uważnie przyglądać.
-Nie umiałam go nawet pocałować - rzuciła bezsilnie łamiącym się głosem. - Pierwszy raz odprawiłam go dla innego...
-Ej... - nie musiała długo czekać, a pojawił się obok niej i mocno ją uściskał. Po prostu był, tak jak go potrzebowała. - Ciicho.
Przyłożył swoje rozgrzane usta do czubka jej głowy i pozostawił tam po nich ślad. Milczał, po prostu przyciskał ją do swojego torsu i nic nie mówił. Mimo to jego ręka głaskała ją teraz po włosach, a jej natomiast spoczywała gdzieś na jego ramieniu.
-Cesc... Czemu tu przyleciałeś? - pociągnęła nosem, gdzieś w okolicy jego mostka.
-Chciałem się z Tobą zobaczyć - wywrócił oczami i wbił wzrok w sufit. - Tęsknie tam za Tobą. 9 lat to już zdecydowanie za dużo. Sara, ja musiałem Cię zobaczyć.
Nic nie mówiąc ponownie wspięła się na palce, tak by móc zajrzeć mu prosto w oczy. Lekko się uśmiechnęła, przejeżdżając swoją dłonią teraz po jego włosach. Też za nim tęskniła, tak cholernie mocno. Tak niewyobrażalnie. A teraz? Miała go na wyciągnięcie ręki, stał przed nią. Przyleciał tu tylko dla niej, mógł być jej. Ale jednak to nie było to. Ona miała chłopaka, którego pokochała, on miał dziewczynę, którą w pewnym sensie też darzył jakimś uczuciem. I mimo, że może Mata nie zajmował tak ważnego miejsca w jej sercu, co Cesc, to nie mogła zostawić go od tak. Nie mogła zrobić mu tego, co zabolało by ją względem jej osoby. Poczuła rozgrzane wargi gdzieś na środku jej czoła i najzwyczajniej w świecie przymknęła powieki. Nie potrafiła teraz zrobić nic, mimowolnie zarzuciła ręce na jego szyję i na nowo przylgnęła do niego. Czuła jego oddech na swojej szyi i przyjemne ciepłe powietrze drażniące jej twarz. Jego dłonie spoczęły na jej biodrach, co sprawiło, że miała ochotę zatracić się w tej chwili jeszcze mocniej.
-O której lecisz? - westchnęła bezsilnie.
-Jutro o dziewiątej mam samolot - jego głos tuż nad jej uchem sprawiał, że przestawała myśleć. - Muszę zdążyć na trening.
Nim zdołała cokolwiek odpowiedzieć poczuła jak jego wargi delikatnie muskają jej. Jak pewniej przyciąga ją do siebie, a ona co raz mocniej wciąga jego zapach.



Patrzył na jej krągłe kształty i po raz kolejny z rzędu nie mógł wyjść z podziwu do gustu swojego kolegi. Kolejna dziewczyna, która trafiała w jego i zarazem oko przyjaciela. Leżała teraz przed nim uważnie się uśmiechając. Tak wiele ryzykował. Francesc mógł się pojawić tutaj w każdym momencie. W każdym najmniej spodziewanym momencie. Ale to właśnie ryzyko napędzało go jeszcze bardziej. Wodził rękoma po jej nagich piersiach i nie mógł skupić się na niczym innym jak na myśli o tym, co za chwilę się wydarzy. O tym jak ponownie zatopi swoje usta w jej, jak połączy ich ciała w jedność. Jak po prostu bez opamiętania będzie mógł się z nią kochać. Zainteresowanie i zaangażowanie brunetki mu schlebiało i teraz liczyło się tylko to.




Obudziła się rano czując na sobie ciepłe ręce chłopaka. Uśmiechnęła się sama do siebie. Tak bardzo za nim tęskniła, a on najzwyczajniej w świecie pojawił się tutaj, w Walentynki. Delikatnie ściągnęła ze swojej talii jego ciężkie ręce i skierowała się na palcach do kuchni. Zaparzenie ciepłej i smacznej kawy było teraz priorytetem poranka. Zaraz po zagotowaniu wody zajęła się zalewaniem dwóch czerwonych kubków stojących na blacie. Momentalnie poczuła jego ramiona ostrożnie otaczające ją na wysokości jej brzucha, a następnie jego twarz usiłującą wtulić się w jej prawe ramię.
-Cesc - zaśmiała się cicho. - W tym czajniku mam wrzątek...
-Mhm.. - mruknął nie otwierając w dalszym ciągu oczu i zaciągając się jedynie jej zapachem. - Ładnie pachniesz...
-Ładnie to pachnie ta kawa. - nerwowo się zaśmiała, a następnie odciągnęła jedną z  jego dłoni. - Musisz coś zjeść przed wylotem.
-Mam jeszcze trochę czasu... - mruknął jej ponownie koło ucha.
Momentalnie wyprostowała się spoglądając na zegarek wiszący na ścianie. Lada moment chłopak opuści jej dom, a później wszystko wróci do normy. Ona do pracy w Chelsea i swojego chłopaka, piłkarza tego klubu. On do Barcelony, do swojej dziewczyny i przyjaciół. Ich stosunki zejdą na naturalny tor i już nawet nie będą udawać jak bardzo im siebie brakuje. Niczym na pamięć przejechała dłonią po swoim odsłoniętym dekolcie. Nadal tam wisiała, literka C, która miała napędzać ją teraz przez kilka najbliższych dni. W dalszym ciągu czuła jego oddech, gdzieś na jej karku, ale teraz musiała i chciała być silna. Nie mogła ponownie mu ulec, zacząć się angażować. Odsunęła się od niego i uciekła przygotować śniadanie. Kilkanaście minut później postawiła na stole, tuż obok kawy talerz chrupiących złocistych tostów. Siedział na przeciwko niej i uważnie podziwiał każdy jej ruch. On też już czuł, że to ich ostatnie minuty. Ostatnie minuty razem. I mimo, że wczoraj odesłała swojego chłopaka do domu z bukietem kwiatów i bez jakiegokolwiek dowodu jej miłości, to przecież jej serce należało od jakiegoś czasu właśnie do niego, nie do Cesca Fabregasa. Miał swoje pięć minut lata temu i wczoraj. Właśnie wczoraj mógł coś odmienić, ale nie odmienił. Nie umiał, a może to ten dystans jaki wytworzył między nimi czas? Przepaść nie do załatania w jeden dzień, jednym bukietem róż, jedną wizytą, kilkoma pocałunkami... Jego podróż do Londynu dobiegała końca, a przypominał mu o tym tykający ścienny zegar. Miał ochotę wstać, wyciągnąć z niego baterie i móc spędzić z nią ten pozostały czas, z tą różnicą  że on biegłby dalej, a tylko dla nich by stanął. Pośpiech był najgorszym wrogiem człowieka, teraz także.
Godzinę później zostawiał ślad swoich ust na jej policzku. Stała naprzeciw niego z rękoma założonymi na piersi. Uważnie śledziła każdy jego ruch i w głębi duszy biła się z ochotą do rzucenia się na jego szyję. On też bił się z pokusą pocałowania jej ostatni raz. A za każdym razem, kiedy był bliski utracenia samokontroli przypominał sobie o wiadomości od Danielli sprzed kilkudziesięciu minut.  Kiedy opuścił już jej mieszkanie usłyszał jeszcze tylko dźwięk zamykanych drzwi. Zniknęła za nimi, jego miłość zniknęła za tymi drewnianymi potężnymi drzwiami. Na miesiąc, na dwa, na pół roku... Sam nie wiedział, kiedy ją ujrzy ponownie i to chyba właśnie to przygnębiało go jeszcze mocniej. Nie dało się ukryć, że między tą dwójką znowu stawała piłka nożna.

__________________________________________________________________________
Dobry wieczór Państwu.
Męczyłam się z tym rozdziałem, bardzo męczyłam. Mimo, że rozbijając poprzedni rozdział na dwie części miałam ogólny zarys tej ósemki, to chyba jednak wyszło nieco inaczej niż chciałam. Inaczej i chyba gorzej...
Podoba mi się w zasadzie tylko ostatni akapit, który pisałam hm.... 5 minut temu? I muzyka, którą dodałam pasuje chyba najbardziej właśnie do niego. Ale pozostawiam to Waszej ocenie. Zarówno to jak i całą treść.
Biedny Cescy, kolejna kontuzja....  3-4 tygodnie bez gry. Czyli co spotykamy się na sylwestrze u Czesława? Plus: Czy jestem jedyną osobą, która zauważyła, że znowu zrobił sobie coś z tą samą nogą co zawsze w Arsenalu?