Walentynki - święto, które przypada raz do roku. Dokładnie 14 lutego zakochani obchodzą pamiątkę po św. Walentym. Święto zakochanych, które dla każdej pary jest jak darmowy bilet do raju. To właśnie tego dnia zabiegane małżeństwa znajdują czas, żeby udać się, chociaż na kolację, pary spędzają całe dnie na romantycznych spacerach, uściskach i pocałunkach, dzieci w szkołach wysyłają sobie kolorowe kartki z życzeniami i wdzięcznie powtarzającym się frazesem "Zostań moją walentynką". Parę ładnych lat temu ona też taką dostała. Czerwoną, w kształcie serca i z cudownym wierszykiem. Wstając tego ranka mimowolnie przypomniała sobie o niej. Uśmiech mimochodem zagościł na jej twarzy sprawiając, że ten poranek stał się jeszcze piękniejszy. Perspektywa wieczoru z Juanem była jeszcze piękniejsza, a kwestia, że w końcu w Walentynki będzie w pełni szczęśliwa napawała jeszcze większym pozytywnym myśleniem. On natomiast jechał właśnie na trening. Jedyny gest jaki zdołał okazać swojej dziewczynie to bukiet czerwonych róż i jakieś nędzne śniadanie do łóżka. Tylko takie na jakie pozwolił jego kucharski antytalent. Nigdy nie umiał gotować, czego pewnego popołudnia świadkami byli jego londyńscy sąsiedzi. Wtedy też postanowił ugotować coś dla dziewczyny, a w efekcie powitał nietypowych gości... Straż pożarną. Najpierw odczuwał wstyd, jednak to dzięki byłym kolegom z zespołu nabrał do tego dystans i teraz jadąc do Ciutat Esportiva uśmiechał się wspominając to wydarzenie. Wspominał też swoje gesty względem dziewczyn: rok po roku, dziewczyna po dziewczynie. I tak aż do zatrzymania na tej czerwonej kartce, którą dał brunetce jakieś 10 lat temu, jeszcze jako mały chłopak grający w lokalnej szkółce piłkarskiej. Jako Cesc przyjaciel jej brata. Chciał jeszcze raz zobaczyć jej uśmiech. Tak samo promienny jak dawniej.
-Busi, mam prośbę - wydyszał dobiegając teraz kolegi.
-Nie pomogę Ci - zaśmiał się nie obdarzając go nawet jednym spojrzeniem. - Mam zajęty wieczór. Jestem umówiony.
-Ty umówiony? - zaśmiał się Pique, który teraz dołączył do swoich przyjaciół. - Jaka dziewczyna jest tak nierozważna i zgadza się na ... Randkę z Tobą? W Walentynki?
-Cristina- rzucił jakby od niechcenia. - Cesc ją zna.
-Co?! - chłopak zaczął się krztusić przywołując tym samym spojrzenia kolegów i trenera. - Spotykasz się z tą studenteczką?!
-Czy to takie dziwne? - uśmiechnął się przypominając sobie o tym jak długo będzie musiał jej jeszcze udowodniać, że jest tysiąc razy lepszy od klubowego kolegi.
-Wiesz co jest dziwne? - ponownie wtrącił się Gerard. - To, że umawiasz się z dziewczyną. Nie na seks, ale na randkę...
-Załóżmy, że postanowiłem zainwestować w jedną... Zaoszczędzam sporo czasu. - ponownie się zaśmiał, by po chwili odwrócić się w stronę najniższego z nich. - Dobra, co chciałeś?
-Potrzebuje adresu... - uśmiechnął się od ucha do ucha. - Adresu Twojej siostry...
-Co, proszę?! - kolejny dźwięk krztuszenia wydobył się tym razem z gardła Sergio. - Co Ty wymyśliłeś?
-Nic - kąciki jego ust powędrowały teraz jeszcze bardziej do góry, a on nucąc coś pod nosem przyspieszył zostawiając kolegów samych sobie.
-I co ja mam z nim zrobić? - Busquets spojrzał pytająco na Gerarda.
-Może daj mu ten adres. - zamyślił się patrząc na plecy najlepszego kumpla. - Już chyba nie zrobi nic bardziej głupiego.
-W zasadzie... - Busi zatrzymał się i zaczął udawać, że wiąże buta. - Chyba tam nie poleci, nie?
Stał na środku ruchliwej londyńskiej ulicy. Wsunął swoją dłoń do kieszeni kurtki, którą naciągnął na siebie zaraz po wylądowaniu samolotu. Był tam wciąż, jej wisiorek w dalszym ciągu spoczywał w jego kieszeni. Nie wiedział nawet czy dobrze robi, przecież miała kogoś... Istniało ryzyko, że albo nie zastanie jej wcale w środku, albo z nim. Jeszcze raz spojrzał na skrawek kartki, na której szybko naskrobał adres podawany przez kumpla. Wszystko się zgadzało.Spojrzał na swoją prawą dłoń, w której spoczywały czerwone kwiaty. Miał nadzieję, że takie lubi. Tak słabo ją, przecież teraz znał. Odetchnął głęboko zaciągając się spalinami unoszącymi się w powietrzu. Dość pewnym krokiem i z uśmiechem na twarzy skierował się w stronę drzwi prowadzących do budynku. Schody wyłożone kremowymi kafelkami miały go teraz zaprowadzić do jego ukochanej. Nigdy nie lubił pokonywać wysokich schodów, teraz też tak było. Czuł jak z każdym z nich jego pewność siebie maleje, jak będąc już prawie na miejscu jest malutkim, nic nie mogącym zdziałać piłkarzyną. Niepewnie sięgnął dłonią do dzwonka znajdującego się po prawej stronie od drzwi prowadzących zapewne do jej mieszkania. Musiała być w domu, a teraz stojąc i zastanawiając się tracił tylko cenny czas. Może właśnie podświadomie czeka właśnie na niego. Nacisnął. Usłyszał jak dźwięk oznajmiający przybycie gościa rozchodzi się po jej mieszkaniu wypełniając tym dźwiękiem jednocześnie korytarz. Wbił swój wzrok w srebrzystą klamkę, która teraz lekko się ugięła pod wpływem czyjejś dłoni.
-Mówiłam Ci, żebyś... - dostrzegł ją, stojącą tam z ręcznikiem w ręku i ocierającą nim swoje włosy. - Co tu robisz?
Wryło ją w ziemię, na chwilę zamarła. Stała tam nieruchomo trzymając ręcznik w dalszym ciągu na włosach. Patrzyła na niego i nie mogła uwierzyć. Był tutaj, tuż obok niej. Cesc Fabregas przyleciał do Londynu, do niej, w Walentynki. Dlaczego wybrał sobie właśnie ten pieprzony dzień? Dzień, w którym nie będzie miała nawet czasu na to, żeby pójść z nim na kawę. Dzień, w którym... Poczuła jak fala gorąca rozchodzi się po jej ciele. Dzisiaj prawdopodobnie dowie się, że ona spotyka się z jego kolegą. Jednak ciepło jakie ją zalało zostało szybko oblane kolejnym uczuciem, tym razem chłodu... Chłopak wyciągnął w jej stronę bukiet złożony z 11 krwiście czerwonych róż. Uśmiechnął się do niej najpiękniej jak tylko umiał i otworzył usta, żeby móc coś powiedzieć. Nie zdołał. Złapała go za nadgarstek i w popłochu wciągnęła do środka, zamykając za nim drzwi.
-Wiesz czemu jedenaście? - nerwowo się zaśmiał i ona to poczuła.
-Jedenaście lat temu zostaliśmy parą... - westchnęła wbijając wzrok w swoje stopy.
-Jedenaście lat Cię kocham. - zrobił kilka kroków w jej stronę i sięgnął teraz do kieszeni po medalik. - Weź je...
Posłusznie wykonała jego polecenie próbując kwiatami zasłonić swoje zaszklone oczy. Przymknęła powieki nie wiedząc, czego może się po nim spodziewać. Jednak w momencie, w którym poczuła na swoim dekolcie przyjemny chłód metalu wiedziała co właśnie robi. Dotknęła dłonią literki, która zawisła właśnie na jej szyi. Świat zaczął dla niej wirować, chciała zatrzymać czas, móc spojrzeć w jego ciemne tęczówki, dotknąć jego policzka, zasmakować jego ust. Ale przecież nie mogła, przecież za 3 godziny w jej drzwiach miał stanąć Mata. Mata zapewne z podobnym bukietem kwiatów, z nienagannie zawiązanym krawatem i jego ramieniem, które miało jej służyć tego wieczora. Poczuła jego opuszki palców na swoim podbródku. Otworzyła oczy tylko po to, żeby móc zobaczyć jego twarz centymetry od swojej.
-Cesc... - jej bezradny ton głosu przywołał jego ciemne tęczówki, by spojrzały prosto w jej oczy. - Czemu akurat dzisiaj?
-W dzisiejszym dniu podobno serca jeszcze łatwiej miękną - uśmiechnął się zawadiacko - A Twoje potrzebuje porządnej dawki znieczulenia, żebyś ze mną porozmawiała.
-Dobrze wiesz, że mam swój powód.- mruknęła wciąż patrząc mu w oczy.
-Nie mówmy teraz o tym.. - szepnął łapiąc ją za nadgarstek. - Ubierz się, zabieram Cię na obiad.
-Cesc, nie mogę. - złapała powietrze usiłując jednocześnie wciągnąć swoimi nozdrzami jego zapach. - Nie dzisiaj, nie czternastego lutego.
-Nie wrócę do Barcelony, jeśli nie dasz się zaprosić... - bąknął spuszczając teraz głowę.
Odruchowo podniosła jego opuszczony do dołu łebek i uśmiechnęła się. Nic nie mówiła, nie musiała, bowiem teraz tkwiła w uścisku jego silnych ramion. Ramion, które szczelnie ją otaczały, które zapewniały jej jakieś dziwne uczucie lekkości. Poczuła jak jej nogi miękną, a jej samej robi się co raz słabiej. Zacisnęła teraz mocniej swoje dłonie na jego szyi, a ten jakby w obawie o najgorsze przyciągnął ją jeszcze mocniej do siebie. Pobladła, ale przecież teraz chowała swoją twarz na jego ramieniu. Walczyła do końca, jednak jakaś dziwna i intensywna słodkość jego zapachu sprawiła, że w końcu się poddała. Czując jego silny uścisk zwyczajnie osunęła się. Słyszała jeszcze tylko jak w przerażeniu wypowiada jej imię. Taka właśnie była: z jednej strony silna i stabilna, z drugiej zaś krucha. Była jak wafelek od gałkowych lodów, zapewniała stabilizację dla lodowych kulek, ale jednocześnie przy zbyt mocnym ściśnięciu łamała się. Zupełnie jak teraz. Za dużo się działo, on pojawił się nagle, zbyt intensywnie pracowała. To wszystko było siłą składową na to, co przed chwilą wydarzyło się z nią, jej organizmem.
Odetchnął z ulgą kiedy w końcu otworzyła oczy i spojrzała na niego wyraźnie zdziwiona. Po chwili jej wzrok jednak powędrował na jej nogi odkryte do połowy uda, by chwilę po tym spojrzeć na niego z wyrzutem. Lekko się uśmiechnął widząc, że brunetka już wraca do siebie.
-Zdecydowanie za dużo pracujesz - rzucił jakby od niechcenia. - Dzisiaj Cię raczej stąd nie wypuszczę. Co powiesz na to, że zamówię jakieś jedzenie?
Niepewnie kiwnęła głową, cały czas nadal analizując w głowie jego słowa. "Nie wypuszczę" czyli miał siedzieć tutaj z nią? Cały wieczór. Ale przecież Juan.... Potrząsnęła gwałtownie głową i podniosła się do pionu. Spojrzał na nią tymi swoimi ciemnymi oczami wyrażającymi z jednej strony zdziwienie, z drugiej zakłopotanie.
-Chociaż się ubiorę, tygrysie - zaśmiała się próbując ubrać to wszystko w żart.
-Ej, czemu tygrysie?! - zawołał za nią, jednak odpowiedzi już nie uzyskał.
Z uśmiechem na twarzy Sara zniknęła za drzwiami swojej sypialni. Wróciła, kiedy ten siedział na kanapie i z nudy bawił się pilotem.
-Szszsz... - usłyszał jej cichy szept i jak na zawołanie obrócił się. Stała tam w szarych dresach do połowy łydki, w białym topie na ramiączka i z włosami związanymi w dość wysoką kitkę. Ręką wskazała, żeby przyszedł do niej. Bał się. Bał się jak małe dziecko boi się nocnych koszmarów, jak dzieci oczekujące na pobranie krwi lub szczepienie, jak kobieta w ciąży bojąca się o zdrowie dziecka. Najzwyczajniej w świecie bał się tego, co zrobi ta niepozorna brunetka w dalszym ciągu stojąca w drzwiach do swojej sypialni. Stojąca i przyglądająca mu się swoimi brązowymi tęczówkami. Niepewnie podniósł się i ruszył w jej stronę, dopiero teraz dostrzegł jakiś pojedynczy uśmiech na jej twarzy.
-Pomyślałam, że skoro i tak mnie nigdzie nie wypuścisz to możemy obejrzeć jakiś film. - westchnęła widząc jego niepewną minę.
-A co proponujesz? - stanął naprzeciwko niej uważnie się przyglądając.
-Chodź coś znajdziemy - złapała go za nadgarstek i pociągnęła do środka. Długo nie trzeba było czekać, a wylądowali na łóżku. On na niej z uśmiechem na ustach, ona także się śmiejąc i chowając swoją twarz w jego ramię.
-Nie chichraj się tak - westchnął głęboko wywracając oczami i powoli kierując swoje dłonie do niesfornego kosmka włosów, który wydostał się z kucyka i opadał jej teraz na twarz. Niespodziewanie szybko znalazł się teraz ze swoimi ustami dosłownie centymetry od niej. Był tak blisko, że mogła czuć jego oddech za swoich ustach i była prawie pewna, że też pozostawiała dwutlenek węgla wydostający się z jej nozdrzy na jego twarzy. Zaglądała w te jego ciemne orzechowe, a może czekoladowe tęczówki i zatracała się, zapominała o bożym świecie. Bez zastanowienia zarzuciła mu swoje ręce na szyję i przyciągnęła go jeszcze bliżej siebie. Ledwo zamknęła powieki, a u drzwi rozległ się dźwięk dzwonka.
-Przyszło jedzenie - chłopak zerwał się na równe nogi i ruszył w stronę drzwi.
-Możesz jeść pałeczkami?! - jej roześmiany głos potoczył się po mieszkaniu. - Jezu, Cesc. Zamówiłeś chińszczyznę, a nie umiesz jej...
-Czego nie umiem? - spojrzał na nią i ostentacyjnie zanurzył w swoim posiłku widelec, na który nabrał ryżu z kurczakiem.
-Jeść - zaśmiała się ponownie widząc jak w jego buzi ląduje kolejna porcja jedzenia. - Nie, nie, nie... Cesc, nie.
Mimo protestów teraz nowa porcja lądowała właśnie w jej ustach. Uśmiech na twarzy i roześmiane oczy nie pozwalały mu przestać. Mógłby tak z nią siedzieć, jeść i oglądać Gotowe na wszystko codziennie. Te jej śmieszne gesty i mimika sprawiały, że chciał ją poznawać na nowo. Tęsknił za nią, ale chyba się jednak bał. Przecież miała kogoś, co jeśli i on pojawi się tutaj tego wieczora? Dołączy do nich, będzie mógł ją przytulać i całować, a on będzie tylko siedział z boku i wlepiał wzrok w kolejne perypetie żon, rozwódek i kochanek.
-Mmm - uśmiechnęła się przymykając powieki. - Czekaj, twoje jest jakieś lepsze!
Nie protestował, trzymał opakowanie ze swoim posiłkiem i karmił nim Hiszpankę. Śmiał się, jednak ta, co chwilę go uciszyła skupiając się na dialogu odbywającym się pośród bohaterów serialu. Nie wierzył w to, że ma ją w końcu przy sobie. Czuł się jak chłopczyk, który w końcu dostał lizaka, młody piłkarz, który po raz pierwszy upolował gola. Nie właściwie, nigdy nie czuł się tak jak teraz. Skierował swoją dłoń do jej ust, by móc opuszkami palców otrzeć z nich ślad po posiłku. Zamilkła uważnie mu się przyglądając. Jednocześnie wycierając kącik jej ust, podsunął swoją twarz bliżej jej. Aż w końcu ich usta połączyły się w walentynkowym pocałunku tęsknoty. Tęsknoty, która mówiła słowami jednego i drugiego. Wplotła swoje palce w jego włosy, chcąc sycić się tą chwilą jak najdłużej.
-Oh, Cesc... - tylko tyle była w stanie powiedzieć, kiedy już się od siebie odsunęli.
Niepewnie wsparła teraz swoje plecy o jego tors wygodnie się na nim układając. Nie czekając na jej zgodę objął ją opierając swoją brodę na czubku jej głowy. Nieważne co się stanie, czy za chwilę pojawi się tu tajemniczy chłopak brunetki, czy Busi go zabije, czy zrobi to Daniella, teraz liczyła się ta chwila. Chwila, w której byli razem. Ta sama, w której mógł ją przytulić i bezkarnie pocałować w skroń. Dokładnie ta, w której jego ręka zwieszała się prosto z jej ramienia, a palce jego dłoni spoczywały gdzieś w okolicy jej nadgarstka.
-Sara... - westchnął ciężko łapiąc jednocześnie haust świeżego powietrza. - Kocham Cię.
Nie odpowiedziała. Nie wiedziała, co zrobić. Przymknęła jedynie powieki, zjeżdżając jeszcze niżej z jego torsu. Teraz to ona łapała kolejne porcje powietrza próbując jednocześnie uspokoić bicie swojego serca i to dziwne uczucie, które teraz pojawiło się gdzieś w okolicy jej mostka.
____________________________________________________________________
No to wsadziłam ich tutaj razem. Mam nadzieję, że się spodoba, że nie pobijecie mnie i zrozumiecie. Rozdział pisany na rezerwach weny, sił, itd. Rozdział miał być dłuższy, ale... No właśnie, ale. Dopadł mnie zanik weny i wyszło tak jak Wam to prezentuje. No i stąd przerwanie w takim momencie.
Oddaję się pod falę Waszej krytyki.
Pozdrawiam