piątek, 30 listopada 2012

Rozdział 7



Walentynki - święto, które przypada raz do roku. Dokładnie 14 lutego zakochani obchodzą pamiątkę po św. Walentym. Święto zakochanych, które dla każdej pary jest jak darmowy bilet do raju. To właśnie tego dnia zabiegane małżeństwa znajdują czas, żeby udać się, chociaż na kolację, pary spędzają całe dnie na romantycznych spacerach, uściskach i pocałunkach, dzieci w szkołach wysyłają sobie kolorowe kartki z życzeniami i wdzięcznie powtarzającym się frazesem "Zostań moją walentynką". Parę ładnych lat temu ona też taką dostała. Czerwoną, w kształcie serca i z cudownym wierszykiem. Wstając tego ranka mimowolnie przypomniała sobie o niej. Uśmiech mimochodem zagościł na jej twarzy sprawiając, że ten poranek stał się jeszcze piękniejszy. Perspektywa wieczoru z Juanem była jeszcze piękniejsza, a kwestia, że w końcu w Walentynki będzie w pełni szczęśliwa napawała jeszcze większym pozytywnym myśleniem. On natomiast jechał właśnie na trening. Jedyny gest jaki zdołał okazać swojej dziewczynie to bukiet czerwonych róż i jakieś nędzne śniadanie do łóżka. Tylko takie na jakie pozwolił jego kucharski antytalent. Nigdy nie umiał gotować, czego pewnego popołudnia świadkami byli jego londyńscy sąsiedzi. Wtedy też postanowił ugotować coś dla dziewczyny, a w efekcie powitał nietypowych gości... Straż pożarną. Najpierw odczuwał wstyd, jednak to dzięki byłym kolegom z zespołu nabrał do tego dystans i teraz jadąc do Ciutat Esportiva uśmiechał się wspominając to wydarzenie. Wspominał też swoje gesty względem dziewczyn: rok po roku, dziewczyna po dziewczynie. I tak aż do zatrzymania na tej czerwonej kartce, którą dał brunetce jakieś 10 lat temu, jeszcze jako mały chłopak grający w lokalnej szkółce piłkarskiej. Jako Cesc przyjaciel jej brata. Chciał jeszcze raz zobaczyć jej uśmiech. Tak samo promienny jak dawniej.


-Busi, mam prośbę - wydyszał dobiegając teraz kolegi.
-Nie pomogę Ci - zaśmiał się nie obdarzając go nawet jednym spojrzeniem. - Mam zajęty wieczór. Jestem umówiony.
-Ty umówiony? - zaśmiał się Pique, który teraz dołączył do swoich przyjaciół. - Jaka dziewczyna jest tak nierozważna i zgadza się na ... Randkę z Tobą? W Walentynki?
-Cristina- rzucił jakby od niechcenia. - Cesc ją zna.
-Co?! - chłopak zaczął się krztusić przywołując tym samym spojrzenia kolegów i trenera. - Spotykasz się z tą studenteczką?!
-Czy to takie dziwne? - uśmiechnął się przypominając sobie o tym jak długo będzie musiał jej jeszcze udowodniać, że jest tysiąc razy lepszy od klubowego kolegi.
-Wiesz co jest dziwne? - ponownie wtrącił się Gerard. - To, że umawiasz się z dziewczyną. Nie na seks, ale na randkę...
-Załóżmy, że postanowiłem zainwestować w jedną... Zaoszczędzam sporo czasu. - ponownie się zaśmiał, by po chwili odwrócić się w stronę najniższego z nich. - Dobra, co chciałeś?
-Potrzebuje adresu... - uśmiechnął się od ucha do ucha. - Adresu Twojej siostry...
-Co, proszę?! - kolejny dźwięk krztuszenia wydobył się tym razem z gardła Sergio. - Co Ty wymyśliłeś?
-Nic - kąciki jego ust powędrowały teraz jeszcze bardziej do góry, a on nucąc coś pod nosem przyspieszył zostawiając kolegów samych sobie.
-I co ja mam z nim zrobić? - Busquets spojrzał pytająco na Gerarda.
-Może daj mu ten adres. - zamyślił się patrząc na plecy najlepszego kumpla. - Już chyba nie zrobi nic bardziej głupiego.
-W zasadzie... - Busi zatrzymał się i zaczął udawać, że wiąże buta. - Chyba tam nie poleci, nie?




Stał na środku ruchliwej londyńskiej ulicy. Wsunął swoją dłoń do kieszeni kurtki, którą naciągnął na siebie zaraz po wylądowaniu samolotu. Był tam wciąż, jej wisiorek w dalszym ciągu spoczywał w jego kieszeni. Nie wiedział nawet czy dobrze robi, przecież miała kogoś... Istniało ryzyko, że albo nie zastanie jej wcale w środku, albo z nim. Jeszcze raz spojrzał na skrawek kartki, na której szybko naskrobał adres podawany przez kumpla. Wszystko się zgadzało.Spojrzał na swoją prawą dłoń, w której spoczywały czerwone kwiaty. Miał nadzieję, że takie lubi. Tak słabo ją, przecież teraz znał. Odetchnął głęboko zaciągając się spalinami unoszącymi się w powietrzu. Dość pewnym krokiem i z uśmiechem na twarzy skierował się w stronę drzwi prowadzących do budynku. Schody wyłożone kremowymi kafelkami miały go teraz zaprowadzić do jego ukochanej. Nigdy nie lubił pokonywać wysokich schodów, teraz też tak było. Czuł jak z każdym z nich jego pewność siebie maleje, jak będąc już prawie na miejscu jest malutkim, nic nie mogącym zdziałać piłkarzyną. Niepewnie sięgnął dłonią do dzwonka znajdującego się po prawej stronie od drzwi prowadzących zapewne do jej mieszkania. Musiała być w domu, a teraz stojąc i zastanawiając się tracił tylko cenny czas. Może właśnie podświadomie czeka właśnie na niego. Nacisnął. Usłyszał jak dźwięk oznajmiający przybycie gościa rozchodzi się po jej mieszkaniu wypełniając tym dźwiękiem jednocześnie korytarz. Wbił swój wzrok w srebrzystą klamkę, która teraz lekko się ugięła pod  wpływem czyjejś dłoni.
-Mówiłam Ci, żebyś... - dostrzegł ją, stojącą tam z ręcznikiem w ręku i ocierającą nim swoje włosy. - Co tu robisz?
Wryło ją w ziemię, na chwilę zamarła. Stała tam nieruchomo trzymając ręcznik w dalszym ciągu na włosach. Patrzyła na niego i nie mogła uwierzyć. Był tutaj, tuż obok niej. Cesc Fabregas przyleciał do Londynu, do niej, w Walentynki. Dlaczego wybrał sobie właśnie ten pieprzony dzień? Dzień, w którym nie będzie miała nawet czasu na to, żeby pójść z nim na kawę. Dzień, w którym... Poczuła jak fala gorąca rozchodzi się po jej ciele. Dzisiaj prawdopodobnie dowie się, że ona spotyka się z jego kolegą. Jednak ciepło jakie ją zalało zostało szybko oblane kolejnym uczuciem, tym razem chłodu... Chłopak wyciągnął w jej stronę bukiet złożony z 11 krwiście czerwonych róż. Uśmiechnął się do niej najpiękniej jak tylko umiał i otworzył usta, żeby móc coś powiedzieć. Nie zdołał. Złapała go za nadgarstek i w popłochu wciągnęła do środka, zamykając za nim drzwi.
-Wiesz czemu jedenaście? - nerwowo się zaśmiał i ona to poczuła.
-Jedenaście lat temu zostaliśmy parą... - westchnęła wbijając wzrok w swoje stopy.
-Jedenaście lat Cię kocham. - zrobił kilka kroków w jej stronę i sięgnął teraz do kieszeni po medalik. - Weź je...
Posłusznie wykonała jego polecenie próbując kwiatami zasłonić swoje zaszklone oczy. Przymknęła powieki nie wiedząc, czego może się po nim spodziewać. Jednak w momencie, w którym poczuła na swoim dekolcie przyjemny chłód metalu wiedziała co właśnie robi. Dotknęła dłonią literki, która zawisła właśnie na jej szyi. Świat zaczął dla niej wirować, chciała zatrzymać czas, móc spojrzeć w jego ciemne tęczówki, dotknąć jego policzka, zasmakować jego ust. Ale przecież nie mogła, przecież za 3 godziny w jej drzwiach miał stanąć Mata. Mata zapewne z podobnym bukietem kwiatów, z nienagannie zawiązanym krawatem i jego ramieniem, które miało jej służyć tego wieczora. Poczuła jego opuszki palców na swoim podbródku. Otworzyła oczy tylko po to, żeby móc zobaczyć jego twarz centymetry od swojej.
-Cesc... - jej bezradny ton głosu przywołał jego ciemne tęczówki, by spojrzały prosto w jej oczy. - Czemu akurat dzisiaj?
-W dzisiejszym dniu podobno serca jeszcze łatwiej miękną - uśmiechnął się zawadiacko  - A Twoje potrzebuje porządnej dawki znieczulenia, żebyś ze mną porozmawiała.
-Dobrze wiesz, że mam swój powód.- mruknęła wciąż patrząc mu w oczy.
-Nie mówmy teraz o tym.. - szepnął łapiąc ją za nadgarstek. - Ubierz się, zabieram Cię na obiad.
-Cesc, nie mogę. - złapała powietrze usiłując jednocześnie wciągnąć swoimi nozdrzami jego zapach. - Nie dzisiaj, nie czternastego lutego.
-Nie wrócę do Barcelony, jeśli nie dasz się zaprosić... - bąknął spuszczając teraz głowę.
Odruchowo podniosła jego opuszczony do dołu łebek i uśmiechnęła się. Nic nie mówiła, nie musiała, bowiem teraz tkwiła w uścisku jego silnych ramion. Ramion, które szczelnie ją otaczały, które zapewniały jej jakieś dziwne uczucie lekkości. Poczuła jak jej nogi miękną, a jej samej robi się co raz słabiej. Zacisnęła teraz mocniej swoje dłonie na jego szyi, a ten jakby w obawie o najgorsze przyciągnął ją jeszcze mocniej do siebie. Pobladła, ale przecież teraz chowała swoją twarz na jego ramieniu.  Walczyła do końca, jednak jakaś dziwna i intensywna słodkość jego zapachu sprawiła, że w końcu się poddała. Czując jego silny uścisk zwyczajnie osunęła się. Słyszała jeszcze tylko jak w przerażeniu wypowiada jej imię. Taka właśnie była: z jednej strony silna i stabilna, z drugiej zaś krucha. Była jak wafelek od gałkowych lodów, zapewniała stabilizację dla lodowych kulek, ale jednocześnie przy zbyt mocnym ściśnięciu łamała się. Zupełnie jak teraz. Za dużo się działo, on pojawił się nagle, zbyt intensywnie pracowała. To wszystko było siłą składową na to, co przed chwilą wydarzyło się z nią, jej organizmem.


Odetchnął z ulgą kiedy w końcu otworzyła oczy i spojrzała na niego wyraźnie zdziwiona. Po chwili jej wzrok jednak powędrował na jej nogi odkryte do połowy uda, by chwilę po tym spojrzeć na niego z wyrzutem. Lekko się uśmiechnął widząc, że brunetka już wraca do siebie.
-Zdecydowanie za dużo pracujesz - rzucił jakby od niechcenia. - Dzisiaj Cię raczej stąd nie wypuszczę. Co powiesz na to, że zamówię jakieś jedzenie?
Niepewnie kiwnęła głową, cały czas nadal analizując w głowie jego słowa. "Nie wypuszczę" czyli miał siedzieć tutaj z nią? Cały wieczór. Ale przecież Juan.... Potrząsnęła gwałtownie głową i podniosła się do pionu. Spojrzał na nią tymi swoimi ciemnymi oczami wyrażającymi z jednej strony zdziwienie, z drugiej zakłopotanie.
-Chociaż się ubiorę, tygrysie - zaśmiała się próbując ubrać to wszystko w żart.
-Ej, czemu tygrysie?! - zawołał za nią, jednak odpowiedzi już nie uzyskał.
Z uśmiechem na twarzy Sara zniknęła za drzwiami swojej sypialni. Wróciła, kiedy ten siedział na kanapie i z nudy bawił się pilotem.
-Szszsz... - usłyszał jej cichy szept i jak na zawołanie obrócił się. Stała tam w szarych dresach do połowy łydki, w białym topie na ramiączka i z włosami związanymi w dość wysoką kitkę. Ręką wskazała, żeby przyszedł do niej. Bał się. Bał się jak małe dziecko boi się nocnych koszmarów, jak dzieci oczekujące na pobranie krwi lub szczepienie, jak kobieta w ciąży bojąca się o zdrowie dziecka. Najzwyczajniej w świecie bał się tego, co zrobi ta niepozorna brunetka w dalszym ciągu stojąca w drzwiach do swojej sypialni. Stojąca i przyglądająca mu się swoimi brązowymi tęczówkami. Niepewnie podniósł się i ruszył w jej stronę, dopiero teraz dostrzegł jakiś pojedynczy uśmiech na jej twarzy.
-Pomyślałam, że skoro i tak mnie nigdzie nie wypuścisz to możemy obejrzeć jakiś film. - westchnęła widząc jego niepewną minę.
-A co proponujesz? - stanął naprzeciwko niej uważnie się przyglądając.
-Chodź coś znajdziemy - złapała go za nadgarstek i pociągnęła do środka. Długo nie trzeba było czekać, a wylądowali na łóżku. On na niej z uśmiechem na ustach, ona także się śmiejąc i chowając swoją twarz w jego ramię.
-Nie chichraj się tak - westchnął głęboko wywracając oczami i powoli kierując swoje dłonie do niesfornego kosmka włosów, który wydostał się z kucyka i opadał jej teraz na twarz. Niespodziewanie szybko znalazł się teraz ze swoimi ustami dosłownie centymetry od niej. Był tak blisko, że mogła czuć jego oddech za swoich ustach i była prawie pewna, że też pozostawiała dwutlenek węgla wydostający się z jej nozdrzy na jego twarzy. Zaglądała w te jego ciemne orzechowe, a może czekoladowe tęczówki i zatracała się, zapominała o bożym świecie. Bez zastanowienia zarzuciła mu swoje ręce na szyję i przyciągnęła go jeszcze bliżej siebie. Ledwo zamknęła powieki, a u drzwi rozległ się dźwięk dzwonka.
-Przyszło jedzenie - chłopak zerwał się na równe nogi i ruszył w stronę drzwi.



-Możesz jeść pałeczkami?! - jej roześmiany głos potoczył się po mieszkaniu. - Jezu, Cesc. Zamówiłeś chińszczyznę, a nie umiesz jej...
-Czego nie umiem? - spojrzał na nią i ostentacyjnie zanurzył w swoim posiłku widelec, na który nabrał ryżu z kurczakiem.
-Jeść - zaśmiała się ponownie widząc jak w jego buzi ląduje kolejna porcja jedzenia. - Nie, nie, nie... Cesc, nie.
Mimo protestów teraz nowa porcja lądowała właśnie w jej ustach. Uśmiech na twarzy i roześmiane oczy nie pozwalały mu przestać. Mógłby tak z nią siedzieć, jeść i oglądać Gotowe na wszystko codziennie. Te jej śmieszne gesty i mimika sprawiały, że chciał ją poznawać na nowo. Tęsknił za nią, ale chyba się jednak bał. Przecież miała kogoś, co jeśli i on pojawi się tutaj tego wieczora? Dołączy do nich, będzie mógł ją przytulać i całować, a on będzie tylko siedział z boku i wlepiał wzrok w kolejne perypetie żon, rozwódek i kochanek.
-Mmm - uśmiechnęła się przymykając powieki. - Czekaj, twoje jest jakieś lepsze!
Nie protestował, trzymał opakowanie ze swoim posiłkiem i karmił nim Hiszpankę. Śmiał się, jednak ta, co chwilę go uciszyła skupiając się na dialogu odbywającym się pośród bohaterów serialu. Nie wierzył w to, że ma ją w końcu przy sobie. Czuł się jak chłopczyk, który w końcu dostał lizaka, młody piłkarz, który po raz pierwszy upolował gola. Nie właściwie, nigdy nie czuł się tak jak teraz. Skierował swoją dłoń do jej ust, by móc opuszkami palców otrzeć z nich ślad po posiłku. Zamilkła uważnie mu się przyglądając. Jednocześnie wycierając kącik jej ust, podsunął swoją twarz bliżej jej. Aż w końcu ich usta połączyły się w walentynkowym pocałunku tęsknoty. Tęsknoty, która mówiła słowami jednego i drugiego. Wplotła swoje palce w jego włosy, chcąc sycić się tą chwilą jak najdłużej.
-Oh, Cesc... - tylko tyle była w stanie powiedzieć, kiedy już się od siebie odsunęli.
Niepewnie wsparła teraz swoje plecy o jego tors wygodnie się na nim układając. Nie czekając na jej zgodę objął ją opierając swoją brodę na czubku jej głowy. Nieważne co się stanie, czy za chwilę pojawi się tu tajemniczy chłopak brunetki, czy Busi go zabije, czy zrobi to Daniella, teraz liczyła się ta chwila. Chwila, w której byli razem. Ta sama, w której mógł ją przytulić i bezkarnie pocałować w skroń. Dokładnie ta, w której jego ręka zwieszała się prosto z jej ramienia, a palce jego dłoni spoczywały gdzieś w okolicy jej nadgarstka.
-Sara... - westchnął ciężko łapiąc jednocześnie haust świeżego powietrza. - Kocham Cię.
Nie odpowiedziała. Nie wiedziała, co zrobić. Przymknęła jedynie powieki, zjeżdżając jeszcze niżej z jego torsu. Teraz to ona łapała kolejne porcje powietrza próbując jednocześnie uspokoić bicie swojego serca i to dziwne uczucie, które teraz pojawiło się gdzieś w okolicy jej mostka.

____________________________________________________________________
No to wsadziłam ich tutaj razem. Mam nadzieję, że się spodoba, że nie pobijecie mnie i zrozumiecie.  Rozdział pisany na rezerwach weny, sił, itd. Rozdział miał być dłuższy, ale... No właśnie, ale. Dopadł mnie zanik weny i wyszło tak jak Wam to prezentuje. No i stąd przerwanie w takim momencie.
Oddaję się pod falę Waszej krytyki.
Pozdrawiam

sobota, 17 listopada 2012

Rozdział 6


Był luty. Zarówno dla Barcelony jak i Chelsea w rozgrywkach ligowych, jak i Lidze Mistrzów szło wszystko jak z płatka. Obie drużyny szły jak burza. Wkład w sukcesy tej pierwszej miał nie tylko Gerard, ale też Sergio i Cesc. Drugą wspierała natomiast Sara. Kiedy tylko, któryś z chłopaków czuł ból w mięśniu przychodził od razu do niej. Tak ważne było, żeby nie złapali żadnej paskudnej kontuzji. Ułatwioną kwestię mieli Hiszpanie grający w drużynie z zachodniego Londynu. Ci mieli możliwość zawitania u swojej fizjoterapeutki o każdej porze, prosto do jej mieszkania. Starała się ich wspierać, tak samo jak wspierałaby własnego brata i przyjaciela. Tego po południa podobnie jak parę dni wcześniej pojawił się u niej Fernando. Jak zawsze uśmiechnięty i szczęśliwy z burzą blond włosów, zdawało się, że nie czuł żadnego bólu, który od kilku dni męczył jego mięśnie kulszowo-goleniowe. Po rozmowach z trenerem został zwolniony nawet z kilku wysiłkowych ćwiczeń podczas treningów, typu: sprint, wymachy kończyn. Wszystko co groziło naderwaniem zostało wyeliminowane w zasadzie tylko dzięki Sarze.
-Jak tam moja złota, pani doktor? - jak zwykle uśmiechnął się do niej kiedy ta zajmowała się jego bolącym mięśniem.
-Dzięki Fernando - odwzajemniła uśmiech na nowo skupiając się na swojej pracy. - Wszystko w zasadzie w porządku.
-Oj chyba coś Cię trapi... - przymrużył powieki odwracając swoją głowę w jej stronę.
-Nic mnie nie trapi... - nerwowo się zaśmiała. - Może po prostu trochę tęsknię za Barceloną, za Sergio, za Gerim...
-Za Cesciem - przerwał jej śmiejąc się pod nosem.
-Co?! - zmarszczyła brwi uważnie mu się przyglądając i jednocześnie trzęsąc się w obawie, że wie o czymś o czym nie powinien. - Rozluźnij te mięśnie, Torres.
-Przestań to chyba nie sekret, że kiedyś byliście parą. - wyszczerzył zęby.
-Kiedyś - przeniosła teraz swój wzrok na ścianę. - Byliśmy młodzi, głupi i...
-Zakochani - ponownie nie pozwolił dokończyć jej zdania. - Dlatego tu jesteś, prawda? Uciekłaś od  niego?
-Nie wiem o czym Ty mówisz - starała się zbagatelizować jego podejrzenia względem jej osoby. - Jestem tu, bo chciałam pracować z najlepszymi. I wiesz co? Zaczęłam życie od nowa, poznałam dużo ciekawych osób, mam chłopaka....
-Chciałbym wierzyć w to, że na prawdę zależy Ci tylko na Macie - mruknął pod nosem, jednak spotykając się z jej morderczym spojrzeniem od razu kontynuował. - Nie martw się, nie powiem mu. A wiesz co? Pamiętam jak przyjechałaś do RPA na finał, uciekałaś w klubie jak tylko pojawiał się gdzieś blisko.
Na sam wydźwięk tego wspomnienia uśmiechnęła się sama do siebie. Pamiętała doskonale, jak świętowała z bratem jego wygraną. Doskonale wiedziała, że będzie tam Cesc. Widząc go ganiającego z co raz to nowszymi drinkami i dziewczynami cieszącymi się z tego, że mogą spędzić, choć chwilę z mistrzem najzwyczajniej w świecie uciekała na drugi koniec klubu. Nie miała ochoty stawać z nim twarzą w twarz, nienawidziła go i nie kryła tego. Ból był niesamowity, nie potrafiła się nawet cieszyć razem z nim tą wygraną.
-Aha, uśmiechnęłaś się! - Torres spojrzał na nią z wyrzutem.
-Przestań. - zaśmiała się. - Powiedz mi co lepiej u Oli?
-Zaprasza Cię na kawę lub na wieczór z hiszpańskim winem. - rzucił bez zastanowienia.
-Ta druga opcja jest kusząca pod warunkiem, że zajmiesz się waszymi dziećmi i Juanem - wystawiła język, by za chwile zaśmiać się z tego co przed chwilą powiedziała.
-Przemyślę to, ale Ty przemyśl to - zrobił przerwę uważnie jej się przyglądając. - Wciąż Ci w jakimś stopniu na nim zależy i to dlatego tęsknisz za Barceloną.
-Fernando, myślę, że ten temat nie jest na miejscu - bąknęła pod nosem.
-Jest na miejscu - rzucił dość pewnie. - Ktoś musi Ci otworzyć oczy Sara, a im szybciej tym lepiej. I żeby było jasne, nie chcę pozbywać się z klubu tak wspaniałych rąk jak Twoje. Potraktuj to jak dobrą radę znajomego.


Odnalazł jakąś harmonię, kiedy starał się o niej nie myśleć wychodziło mu wszystko. Na nowo skupiał się na piłce i mimo, że nie błyszczał jak na początku sezonu to jednak mógł w końcu wyjść na boisko i powiedzieć samemu sobie, że dał z siebie wszystko. Kiedy o niej nie myślał, było mu łatwiej. Zauważali to wszyscy, dlatego też ani Sergio, ani Gerard nie wspominali przy nim o siostrze pomocnika. Dość znaczące miejsce w jego sercu zajmowała Libanka przebywająca aktualnie w Londynie. Od czasu do czasu czuł tylko narastającą jakąś dziwną tęsknotę. Tęsknotę za czymś nieznanym, czymś, co nie było mu dane w życiu skosztować. Kilkukrotnie dzwonił do swojej dziewczyny z nadzieją, że kiedy ją usłyszy to uczucie zniknie. Nigdy nie znikało. Poprawiał mu się humor, ale ta dziwna pustka pozostawała. Może to właśnie, dlatego zaczął na nowo sprowadzać przypadkowe panienki. Często kiedy mamy wolną pustą półkę na ścianie, zapychamy ją książkami, ramkami ze zdjęciami lub po prostu stertą niepotrzebnych rzeczy. On tak samo robił z tą pustką tkwiącą gdzieś w środku niego. Dziesiątki niepotrzebnych dziewczyn przewijało się przez jego mieszkanie.
-Hoho, nieźle - Gerard odwiedził go jednego z poranków przed wyjściem na trening. - Ale tu syf! Stary, że te laseczki jeszcze chcą wpadać do takiego burdelu. Kiedy wraca Daniella?
Chwilę po tym złapał za jakiś biustonosz leżący na podłodze. Uniósł brwi do góry uważnie przyglądając się teraz przyjacielowi, ten jedynie wzruszył ramionami po czym opadł na kanapę.
-Nie mam pojęcia, całkiem możliwe, że będzie w weekend. - westchnął bezsilnie przymykając powieki.
-A to własność? - Gerard, wciąż trzymał w ręku cześć bielizny i uważnie przyglądał się przyjacielowi.
-Nie wiem... - zaśmiał się pod nosem wspominając minioną noc. - Jak chcesz zobaczyć to śpi na górze.
Po chwili bez zawahania Gerard zniknął na schodach. Cesc nie musiał oczekiwać jego powrotu, bo kiedy ten tylko pojawił się z powrotem na dole rozniósł się głośny gwizd.
-No, no tego się po Tobie nie spodziewałem - Gerard odrzucił biustonosz gdzieś na bok siadając obok kumpla. - Dwie panienki w jednym łóżku... Dobrze się chociaż bawiłeś?




Uścisk dłoni często dodaje nam otuchy, okazuje wsparcie i uświadamia nam, że nie jesteśmy sami. Jest jednym z tych podstawowych gestów, jakie może zapewniać nam bliska osoba. To właśnie uścisk dłoni bliskiej osoby nas uskrzydla, sprawia, że świat staje się łatwiejszy, mniej przeraźliwy. Czuła palce dłoni chłopaka oplatające jej, czuła jego dość pewny uścisk, nie liczyło się teraz nic innego. Liczył się tylko jego dotyk, opuszki palców wspierające się na jej dłoni i ten zapach unoszący się w powietrzu. Z uśmiechem na twarzy spoglądała w sufit. Już dawno nie była tak szczęśliwa jak wtedy. Obróciła się bokiem do chłopaka ostrożnie umieszczając głowę na jego torsie. Czuła na sobie jego wzrok, jednak nie odważyła się spojrzeć w jego niebieskie oczy. Nie czuła się do końca pewna siebie i swoich uczuć, dlatego bała się. Bała się, że odczyta coś z jej oczu. Po rozmowie z Torresem zwątpiła. Zwątpiła we wszystko, co czuła do tej pory. Ponownie przymknęła powieki przywołując obraz minionego sylwestra.   Bawiła się świetnie nie tylko w towarzystwie Busiego i Gerarda. Cieszył ją fakt, że w końcu spotkała się z Alexisem i Ibrahimem, dwójką graczy Barcelony, których jej brakowało w Londynie. Uśmiech ponownie zawitał na jej twarzy, poczuła promienie słońca, które teraz lekko drażniły jej twarz. Tęskniła za nimi, ale jeszcze bardziej tęskniła chyba za nim. Dziewiąty rok bez niego... To zdecydowanie za długo na to, by w dalszym ciągu razić urazę do jego osoby. Z czasem wszystko mijało, każda gorycz, każdy ból. Odtwarzając w głowie serię wydarzeń wracała do tamtego pocałunku. Pocałunku, który nie powinien się wydarzyć. Mimowolnie ścisnęła mocniej dłoń chłopaka.
-Co jest? - usłyszała jego szept tuż nad jej głową.
-Nie, nic - spojrzała na jego twarz uśmiechając się. - Cieszę się, że przy mnie jesteś.
-Czemu miałoby mnie nie być? - zaśmiał się głaszcząc ją po głowie. - Ile razy mam Ci powtarzać, że mi na Tobie zależy?
Wzruszyła tylko ramionami  ponownie wtulając się w jego klatkę piersiową.  Chłonęła jego zapach, dotyk, obecność... Czuła się bezpieczna i szczęśliwa, a przecież to jest najważniejsze. Najważniejsze, żeby czuć się dobrze w swoim towarzystwie, ona teraz to czuła. Czekała na moment, w którym podejmą decyzję o przejściu tego związku na wyższy poziom, o wspólnym zamieszkaniu.
-Tęsknisz czasem za Walencją? - mruknęła wlepiając wzrok w jego unoszącą się klatkę piersiową.
-Jeszcze nie dawno tam grałem, więc to chyba oczywiste, że trochę tęsknie... - uśmiechnął się. - Ale wiesz, co? Zaryzykowałem, przyjechałem tu i w tym samym czasie pojawiła się tutaj najpiękniejsza Katalonka jaką kiedykolwiek widziałem.
-Przestań - uśmiechnęła się lekko czerwieniąc. - Nie wiem czemu, ale często mocno tęsknie za Barceloną...
-To normalne. - poczuła jego usta na swojej skroni. - Minęło ledwo siedem miesięcy. Czasem tęsknisz mocniej, czasem słabiej, ale zawsze brakuje Ci tych bliskich, których gdzieś tam zostawiasz.
-Mam Ciebie - mruknęła wtulając się w jego koszulkę jednocześnie czując jak zaczyna głaskać ją po plecach.
-Masz mnie, masz Torresa... Jesteśmy ciągle  z Tobą tak jak Ty z nami. - odgarnął kosmyk włosów opadających na jej twarz.
Dziewczyna poczuła jak w jej oczach zaczynają się zbierać łzy. Łzy wzruszenia, niemocy, szczęścia. Cieszyła się, że ma przy sobie takiego faceta jak on. Faceta, który potrafi ją pocieszyć, dodać otuchy. Faceta, który w takich momentach jak ten zapewnia ją o jej wyjątkowości. Każda na jej miejscu oddałaby prawie wszystko, by jej ukochany był taki  jak Juan lub żeby po prostu był Matą. Jej brakowało w nim czegoś. Z jednej strony kochała go za to jaki jest, nie miała z nim niepotrzebnych problemów, a jego uczucie zdawało się szczere. Z drugiej brakowało jej tej dozy szaleństwa w jego gestach, nieprzewidywalności i krótkich sprzeczek, po których mogliby się godzić. Z jednej strony bycie w idealnym związku było wygodnie, z drugiej potrafiło być męczące.




-Cristina, przestań! - po mieszkaniu niewysokiej brunetki potoczył się głos pomocnika Barcelony. - Nałóż na siebie cokolwiek i chodź.
-Zawsze myślałam, że jesteś od niego lepszy - stanęła w drzwiach od łazienki z naburmuszoną miną i niemal ukazując mu pełną krasę swoich wdzięków. - Daj mi wybrać coś stosownego.
Na widok jej nagich ud przełknął głośno ślinę czując jak jakaś niewidzialna gula rośnie mu gdzieś między przełykiem a gardłem. Stosowny strój? Dla niego najodpowiedniejszy był ten, w którym prezentowała się teraz: kawałek ręcznika osłaniający jej nagie ciało, które przecież i tak już widział kilkadziesiąt minut temu. Lustrował ją swoim wzrokiem największą uwagę skupiając na jej udach.
-Od niego? - bąknął niepewnie. - To znaczy od kogo?
-Byłam 3 dni temu u Fabregasa - zaśmiała się widząc jego minę. - Chłopak chyba sobie ostatnio nie radzi, dużo damskiej bielizny na ziemi, kilka pustych butelek....
-Cały Cesc - przerwał jej robiąc kilka kroków w jej stronę. - I co masz na myśli mówiąc lepszy?
Zdołała się tylko zaśmiać, bo po chwili już ją obejmował i zajmował się obcałowywaniem jej szyi i zagłębienia w prawym obojczyku. Cicho tylko mruknęła nie udzielając konkretnej odpowiedzi, jedynie wplatając swoje dłonie w jego krótkie włosy.
-Lubisz się bawić z piłkarzami, co? - zaśmiał się przestając ją na chwilę całować.
-Z Tobą wręcz ubóstwiam - rzuciła mu prosto w twarz szerzej się uśmiechając.
Zaśmiał się. Znowu wygrywał z dziewczyną. Sergio Busquets mógł znowu zabawić się w nieswojej sypialni, żeby kilka dni później puścić ją w zapomnienie. Ale z tą studentką było inaczej. Zarzuciła mu, że Cesc jest od niego lepszy, więc teraz musiał jej udowodnić, że jest w błędzie. Zawsze taki był... Kiedy ktoś mówił mu, że czegoś nie może, on pokazywał, że jednak potrafi to osiągnąć.
-Sergio... - usłyszał jej szept podczas, kiedy całował jej szyję.
-Ciicho - zaśmiał się nerwowo wsuwając swoje dłonie pod jej ręcznik. - Zaraz zabiorę Cię do łóżka i tam się już Tobą zajmę na spokojnie.
-Mieliśmy gdzieś iść - mruknęła niemal tym samym bezsilnym tonem, ale już teraz miał gdzieś kolację, na którą zarezerwował stolik. Zamierzał po kolacji zaciągnąć ją do siebie i tam kontynuować ich dzisiejszą schadzkę. Teraz miał otwartą furtkę, nie potrzebował karty przetargowej w postaci posiłku w jakiejś drogiej i luksusowej knajpie. Wiedział, że w tym momencie wystarczą tylko jego dłonie, usta i umięśnione ciało. Miał tą przewagę, którą razem z Fabregasem zwykli wykorzystywać, jeśli chodziło o kontakty damsko-męskie.A teraz? Teraz potrzebował tej chwili zapomnienia o problemach siostry i przyjaciela, potrzebował oderwania się od tego wszystkiego. Młodziutka Cristina miała mu w tym pomóc.


__________________________________________________________________

Proszę, oddaje Wam rozdział. Będę szczera nie podoba mi się i uważam go za jeden ze słabszych, ale chciałam coś dla Was dodać. Nie wiem czy pojawi się nowość za tydzień, to już jest w pełni zależne od weny, która może mnie odwiedzić lub ominąć szerokim łukiem. Niemniej w ciągu 2 tygodni na pewno dodam nowość. Najchętniej znowu wrzuciłabym Cesca i Sarę do jednego mieszkania, ale nie mogę... Nie tak było w zamyśle.
Pozostawiam rozdział Waszej ocenie.
Pozdrawiam

czwartek, 8 listopada 2012

Rozdział 5



Powroty. Każdy rozumie je inaczej. Zazwyczaj to słowo oznacza ponowny przyjazd do swojego domu, tym razem jednak oznaczał powrót do miejsca pracy, do ukochanego. Londyn powitał ją toną zalegającego śniegu i mroźnym wiatrem. Ledwo odebrała swój bagaż poczuła jak ktoś mocno przytula ją od tyłu. Pospiesznie obróciła się i wspinając na palce musnęła krótko jego wargi. Kiedy tylko zobaczyła jego niebieskie oczy kąciki jej ust znacznie podciągnęły się ku górze.
-Tak bardzo za Tobą tęskniłem -  jego szept przeleciał gdzieś obok jej ucha. - Szczęśliwego Nowego Roku.
-Juan.. - zaśmiała się łapiąc go za rękę. - Mimo wszystko to było chyba najdłuższe półtorej tygodnia w moim życiu.
Wolną ręką złapał za jej walizkę, a drugą uścisnął jeszcze mocniej jej dłoń. Kiedy znaleźli się już na parkingu, gdzie zaparkował swój samochód pospiesznie wsiadła do środka. Próbowała odgonić od siebie szereg myśli związanych z graczem Barcelony. Z jednej strony cieszyła się, że tamtego poranka pozwoliła mu tylko na ten pocałunek, nic więcej. Z drugiej zaś w dalszym ciągu czuła niedosyt. Jakieś dziwne uczucie, które nie pozwalało jej zapomnieć do końca o tym brunecie. Mata zajął wolne miejsce obok niej, po czym odpalił silnik.
-Będziesz mieć trochę roboty jutro - rzucił odrywając wzrok od drogi i spoglądając na nią.
-Hm? - przymarszczyła brwi spoglądając na niego, jednak myślami będąc nadal tysiące kilometrów stąd.
-Torres zrobił sobie coś z mięśniem - ponownie wrócił do patrzenia na jezdnię.
-Zostawić Was na sylwestra w Londynie... - zaśmiała się pod nosem jednocześnie skupiając się na mijanych budynkach.
-Mówił, że to przez Norę... - zaczął tłumaczyć przyjaciela, jakby był jego agentem. - W każdym bądź razie będzie Cię potrzebował.
-Bardziej niż Ty mnie? - posłała mu swój najsłodszy i zarazem najpiękniejszy uśmiech. - Tak sobie myślałam, że może zostałbyś dzisiaj na noc?



Od kilku dni chodził poddenerwowany i zupełnie odmieniony. Nigdy nie pomyślałby, że od jej wyjazdu zmieni się o 180 stopni. Na boisku nie wychodziło mu tak dobrze jak przed jej wizytą, nie mógł się skupić na niczym, stał się beznadziejnym przyjacielem. Na bok poszły też panienki wyrywane w klubach i to nie tylko ze względu na to, że do Barcelony wróciła właśnie Daniella Semaan, kobieta która skradła część jego serca. Zwyczajnie nie potrafił nie myśleć o Sarze. Sarze, która w dalszym ciągu gościła w jego umyśle. Oszukiwał siebie, kobietę, która mieszkała u niego i przede wszystkim brunetkę. Sięgnął do kieszeni wyciągając z niej wisiorek z zawieszką w kształcie pierwszej litery jego imienia.
-Idiota ze mnie... - zacisnął dłoń w pięść.
-Mówisz już sam do siebie? - Gerard dołączył do niego wracając z jednej z kinowych łazienek. - Czemu niby znowu jesteś idiotą?
-Popatrz i się zastanów - bąknął chowając łańcuszek z powrotem do kieszeni jednocześnie brodą wskazując na ich dziewczyny stojące parę metrów dalej i oczekujące na ich powrót.
-Danielle? - obrońca zmarszczył lekko brwi. - Mówiłeś, że jest niesamowita, więc w czym problem?
-Nie wiem... - burknął bardziej pod nosem niż w stronę kumpla.
-Cesc, mówiłem Ci na samym początku co o niej myślę, ale się uparłeś. A teraz już nie masz odwrotu. - spojrzał na niego karcącym spojrzeniem zatrzymując się na bezpieczną odległość od ukochanej swojej i przyjaciela. - Teraz już nawet biegasz z jej wytatuowanym imieniem. Trzeba było myśleć zanim zostawiłeś Carlę...
-Tu nie chodzi tylko o Carlę - bąknął pod nosem przyspieszając kroku i kierując się w stronę Danielli, którą musnął swoimi ustami w policzek.
Sam już nie wiedział, czego chciał od życia. Ale przecież ona była setki kilometrów stąd, gdzieś za wielką wodą, ze swoim chłopakiem. Musiał myśleć o tym, co jest tu i teraz. A tutaj była przecież Daniella. Bogu winna Daniella, której na nim zależało, która wspierała go kiedy tego potrzebował.
-Cholera! - zaklął uderzając otwartą dłonią w ścianę, którą teraz mijali. Z wymalowanym na twarzy bólem i sycząc przyciągnął rękę do swojego ciała spoglądając na Libankę, która teraz w pośpiechu próbowała zmniejszyć ból jaki przeszywał jego kończynę. Pytała co się z nim dzieje, ale przecież on sam nie znał odpowiedzi na to pytanie. Brakowało mu czegoś, kogoś... Kątem oka widział szczęśliwego Pique i to doprowadzało go do jeszcze większego szału.
-Mam zły dzień po prostu, Dani - spojrzał teraz kobiecie w oczy, by następnie spuścić wzrok.
Zachowywał się jak dziecko, wiedział, że to zachowanie na pewno ją wkurza. Nie dziwił się. Nie dość, że musiała zajmować się dwójką swoich dzieci, to teraz jeszcze nim. Wsparł swoją głowę o jej pierś nie zważając na głębokość jej dekoltu, ani na to, że naokoło znajdują się dziesiątki zupełnie obcych im osób. Poczuł jak ta wplata dłoń w jego włosy.
-Możemy wrócić do domu - usłyszał odrobinę żalu w jej głosie, ale tym razem nie miał siły udawać, że jest ok. Nie miał siły chodzić z uśmiechem na twarzy i jej dłonią w swojej. Nie miał siły nawet podnosić głowy i cieszyć się tym, że ma przy swoim boku przecudowną kobietę.
-Wróćmy. Przepraszam, nie mam dzisiaj siły....
Zachowywał się jak baba. Po pożegnaniu z kolegą i jego dziewczyną zapakował się do samochodu, by odwieźć dziewczynę do domu. Zaraz po tym udał się prosto do Sergio. Wszedł jak do siebie trzaskając przy tym drzwiami. Miał gdzieś to czy przyjaciel przebywa na górze z jakąś panienką czy nie. Sięgnął do lodówki po piwo, a następnie ruszył do salonu, gdzie runął na kanapie. Po chwili Busi pojawił się obok niego uważnie mu się przyglądając:
-Nie zapomniałeś, że już tu nie mieszkasz? - podrapał się po głowie patrząc na kumpla.
-Czemu ona wyjechała? - upił łyk czując, że za chwilę będzie w stanie się rozkleić. - Mam ochotę położyć się do łóżka i nie wstać z niego przez tydzień. Mam ochotę tak leżeć i czekać, aż do mnie przyleci i powie mi, że wszystko będzie okej. Czekać, aż mnie przytuli... Sergio, ja już mam tego wszystkiego dość!
-Nie łam się stary - zajął miejsce obok niego klepiąc go po ramieniu. - Bądź po prostu sobą. Jak będziesz potrzebował to ciągle masz klucze, a ta jedna sypialnia może zawsze stać dla Ciebie pusta.
-Wiesz kogo mam ochotę teraz do niej ściągnąć? - pochylił się chowając twarz w swoich dłoniach.
-Kogo? - defensywny pomocnik wiedział, że pożałuje tego pytania.
-Twoją siostrę. - westchnął ciężko. - Jedynie ją. Nikogo więcej....



-Przestań - jej śmiech wypełniał mieszkanie piłkarza Chelsea, który właśnie bawił się w kucharza. - Nie wsypuj tego, bo będzie niejadalne.
-Spokojnie księżniczko, zaufaj szefowi Juanowi - uśmiechnął się do niej puszczając oko.
-Juan brzmi bardziej jak jakiś gorący hiszpański kochanek, a nie szef kuchni - zaśmiała się podnosząc od góry lampkę wina, by upić jego łyk.
-Znowu mnie podpuszczasz - rzucił z lekkim wyrzutem.
-Gdzieżbym śmiała sprzeciwiać się mojemu mistrzowi - zaśmiała się ponownie uważnie przyglądając poczynaniom swojego chłopaka.
Czy go kochała? To pytanie zadawała sobie codziennie. Musiała go kochać, gdyby tak nie było nie bawiłaby się w ten związek. Nie potrzebowała tego. Chciała z nim być, więc była. Kochała go, więc starała się ułożyć sobie z nim życie. I mimo, że pojawił się ten sam Cesc, którego kochała w jakimś stopniu do tej pory, tutaj był Mata. Mata z roześmianym spojrzeniem, z promiennym uśmiechem, ze swoimi potrzebami i pragnieniami, z tą całą romantyczną otoczką ich związku. Promieniście uśmiechnęła się do chłopaka, po czym sięgnęła po telefon, który właśnie oznajmił, że nadeszła wiadomość.
Od Busiego: Możesz zadzwonić? Awaryjna sytuacja.
Przeprosiła Juana zostawiając go sam na sam z kuchnią i oddaliła się do sypialni by w spokoju móc przeprowadzić rozmowę ze swoim braciszkiem.
-Mogę rozmawiać, ale szybko, bo mój Romeo gotuje mi kolację. - zaśmiała się do słuchawki.
-Odstaw londyńskiego Romeo na bok i przemów do rozumu temu katalońskiemu - słysząc ton głosu swojego brata momentalnie spoważniała.
-O czym Ty mówisz? - nie wiedziała, co dokładnie jej brat ma na myśli.
-O twoim noworocznym pocałunku, już wszystko wiem Sara - przełknęła głośno ślinę w dalszym ciągu słuchając monologu brata. - Mam to gdzieś. W każdym bądź razie Cesc leży upity w trzy dupy na mojej kanapie i nie rozumie ani słowa, bo jak to powiedział ma ochotę tylko na to, żeby Cię chociaż usłyszeć.
-Ale nie usłyszy - w dalszym ciągu siedziała jak sparaliżowana.
-Proszę Cię... Powiedz mu, chociaż żeby zebrał dupę i zapakował się do sypialni na górę... - jej brat jak zwykle zachowywał się tak, że nie potrafiła mu odmówić.
-Okej, daj mi go.... - westchnęła, a kiedy po drugiej stronie usłyszała już Cesca przemówiła ponownie. - Widzisz do czego doprowadzasz? Mój brat nie może ściągnąć Cię z kanapy, Ty mu mówisz, o tym, że całowałeś mnie w Nowy Rok, a ja mam namówić Cię na to, żebyś poszedł spać... Więc zbieraj dupę i biegnij na górę po schodach, bo nie mam wcale ochoty na tą rozmowę!
-Sara... - słyszała jak każdy wyraz sprawia mu problem z wypowiedzeniem. - Ja jej nie kocham. Nie kocham jej jak Ciebie.
-Jesteś pijany Cesc. Masz iść spać. Pogadamy jutro - bąknęła pod nosem, wciąż przetwarzając jego wcześniejsze wyznanie.
-Sara? - trzymając, wciąż przy uchu telefon spojrzała teraz na drzwi, w których pojawił się gracz Chelsea. - Chodź, wszystko gotowe.
-Jasne - uśmiechnęła się podnosząc z łóżka. - Muszę kończyć. Zadzwoń jutro jak wytrzeźwiejesz.



Obudził się rano w gościnnej sypialni swojego przyjaciela. Tej samej, w której leżał z nią. Tej samej, gdzie miał swoje pięć minut, podczas pocałunku z nią. Kiedy otworzył powieki poraził go od razu cytrynowy kolor ścian. Przekręcił się na bok, przypominając sobie jednocześnie wczorajszą rozmowę z dziewczyną. Miał zadzwonić jak wytrzeźwieje, ale czy był już trzeźwy? Sięgnął po telefon z zamiarem sprawdzenia godziny. Kilka nieodebranych połączeń przypomniało mu o Danielli zapewne oczekującej go przez całą noc w domu. Ale przecież to nie do niej chciał dzwonić w tym momencie, nie z nią chciał rozmawiać, nie za nią tęsknił. Czuł się jakby jego cząstka została w Londynie, jakby w ogóle jej stamtąd nie zabrał. A przecież zabierał... Upewniał się dziesięć tysięcy razy czy aby na pewno wszystko zabrał wyjeżdżając z Londynu. Jedno było pewne, zostawił dwie rzeczy: byłego męża swojej dziewczyny i tą cząstkę serca, która biła w rytm klubu z północnego Londynu. A jednak coś się stało. Jakaś cząstka niego wyjechała tam na nowo, a on po niej nosił tylko w kieszeni medalik ze swoim inicjałem. Ale przecież nie mógł tego nawet nazwać inicjałem. Na imię ma Francesc, na nazwisko Fabregas. Literka C wcale nie świadczy o tym, że nosiła coś, co było związane z nim. C jak ciepło jej serca, C jak jej cudowny uśmiech, C jak codzienność bez niej, C jak Chelsea... Nie potrafił polubić The Blues, niegdyś w Premier League odbierało mu cenne punkty, teraz ukochaną...


__________________________________________________________________________
Parę słów ode mnie. No więc jakoś się z tym uporałam, może mało Juana, ale postaram się systematycznie co raz więcej, bowiem serio ciężko mi pisać cokolwiek o Chelsea, ze względu na moje sympatyzowanie z Kanonierami, a jak wiadomo Chelsea i Arsenal raczej do lokalnych przyjaciół nie należą. Kiedy kolejny? Postaram się w kolejny weekend, jednak z naciskiem na słowo weekend. Muszę go stworzyć, a do czwartku na pewno nie dam rady, więc będę pisała w weekend.
I jestem dzisiaj zmuszona ogłosić Wam żałobę na moich blogach. Cesc Fabregas tatusiem... Cudowna wiadomość, gdyby nie fakt, że mamusią będzie nasza ukochana Daniella lub jak kto woli najsławniejsza Gold Digger XXI wieku. Tak więc ogłaszam żałobę na czas nieokreślony. (nie ma to jak babska intuicja).